Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Kompozycja dźwięku, ruchu i koloru
Bydgoski Informator Kulturalny, październik 2001r.


- Piotr Salaber-kompozytor. Określać cię mianem kompozytora bydgoskiego, czy raczej już warszawskiego?

- Pozostańmy przy Bydgoszczy. Urodziłem się wprawdzie we Wrocławiu, w Bydgoszczy jednak spędziłem siedem sezonów artystycznych, no i przede wszystkim prawie cale moje życie związane jest z Bydgoszczą (nie licząc tułaczek po świecie). Tutaj urodziły się moje dzieci. Tutaj w końcu zostawiłem trochę swojej duszy, zarówno w Teatrze Polskim, jak i w Filharmonii Pomorskiej.

- Ostatnio brałeś udział w Mistrzowskim Kursie Kompozycji i Interpretacji pod okiem Karlheinza Stockhausena w Kuerten k. Kolonii. To był twój trzeci kurs. Bardzo cię ta postać fascynuje?

- Bardzo, z wielu względów. Stockhausen współtworzył przecież historię muzyki drugiej polowy XX wieku. 14 maja tego roku odebrał z rąk króla Szwecji Gustawa muzycznego Nobla - Polar Prize, poza tym osobisty kontakt z nim to wielkie przeżycie. Mimo swoich 73. lat jest człowiekiem bardzo młodym, otwartym na to co się dzieje wokoło, twórczym, aktywnym. Mentalnie wyprzedza nas o blisko trzydzieści lat. To niesamowita osobowość. Zawsze należał do awangardy. Podczas pobytu byliśmy świadkami czterech światowych premier jego współczesnych dzieł i tego, jak są one przyjmowane. Towarzyszyły im owacje i niesamowite zainteresowanie. Na koncerty przyjeżdżają ludzie z całych Niemiec, a my uczestnicy mamy je w programie zajęć.

- Z kim Stockhausen dzieli się swoją wiedzą?

- W tym roku zjechało nas 130. Byli muzycy, muzykolodzy, kompozytorzy z 25. krajów, ze wszystkich kontynentów i muszę powiedzieć, że po raz pierwszy nie byłem sam. Prócz mnie Polskę reprezentowali klarnecista z Poznania i dziennikarz z "Ruchu Muzycznego".

- Zatem na kursy przyjeżdżają ludzie, którzy lata nauki i doświadczenie mają za sobą. Czego więc oczekujecie po spotkaniu ze Stockhausenem?

- Można to rozpatrywać w kilku aspektach. Pierwszy, podstawowy, to techniczny. Stockhausen jako jedyny w tej chwili kompozytor na świecie posługuje się systemem oktofonii, czyli 8. kanałów niezależnych dźwiękowych w muzyce elektronicznej. W nieprawdopodobny sposób dźwięk działa na słuchacza, pojawia się metr przed nim, za nim, nad głową, przemieszcza się. Drugi aspekt, w swoich utworach (jeśli chodzi o sprawy brzmieniowe, instrumentacyjne) łączy brzmienia klasycznych instrumentów z elektronicznymi. Posługiwałem się podobną techniką pisząc muzykę do "Lotu nad kukułczym gniazdem". Dla mnie te kursy są doskonalą okazją do podpatrzenia, jak jeszcze ciekawiej rozwiązywać te problemy. Następna sprawa, to już jest sam warsztat. Stockhausen od dwudziestu kilku lat pracuje w oparciu o własny, bardzo spójny i konsekwentny system dźwiękowy, którego nie trzeba przecież naśladować. Chodzi bardziej o coś, co można nazwać pewnym sposobem myślenia. Kolejny ważny aspekt to energia, która wiąże się z jego postacią. Stockhausen jest człowiekiem niesamowicie zapracowanym, mimo swojego wieku pracującym po kilkanaście godzin na dobę, żyjącym w dość niekonwencjonalny sposób. Oficjalnie wiadomo, że ma dwie żony (obie zresztą są muzykami). Podczas jednego z koncertów wysłuchaliśmy utworu zatytułowanego "Sukat" na klarnet i flet. Jedna żona ma na imię Susan, druga Katinka, stąd tytuł, od pierwszych liter imion obu pań. Obie też grają tę kompozycję na scenie podzielonej na zielono i na niebiesko...

Wraz z Karlheinzem Stochausenem-...czy w związku z tym Stockhausen określa, zapisuje muzykę kolorami?

- Tak. One są bardzo ważne. Mam wrażenie, że Stockhausen znalazł sposób na dotarcie do słuchacza z muzyką współczesną. W jego partyturach mamy zawartą nie tylko treść rytmiczną, bardzo skomplikowaną zresztą, wymagającą wielkich umiejętności, ale także i choreografię dla muzyków. Podczas koncertu bowiem muzycy przemieszczają się po scenie, a do tego dochodzą jeszcze kostiumy i światła. Wyobraźmy sobie koncert muzyki współczesnej w filharmonii. Wychodzi muzyk ubrany na czarno i gra 40 minut koncert solo na klarnet. Jest to trudne do wysłuchania dla nieprzygotowanego odbiorcy. A u Stockhausena? Napisał utwór na klarnet "Arlekin". Na scenie pojawia się śliczna, młoda dziewczyna, ubrana w opięty kostium arlekina i gra. Znika ze sceny, śledzą ją reflektory punktowe. Gra leżąc na plecach, siedzi tuż przed widzami. Bawi się dźwiękiem nie umniejszając wartości i zawartości czysto muzycznej utworu. Czterdzieści minut koncertu mija niepostrzeżenie...

- Chciałbyś tak pisać muzykę?

- Te elementy teatru instrumentalnego, które pojawiają się w twórczości Stockhausena, to jest przyszłość muzyki i sposób
przyciągnięcia widza. Nie ukrywam, że podarowałem mu moją graficzną partyturę z "Alcherą", która miała premierę w Bydgoszczy, 40 metrów nad ziemią, grałem, a partytura była rozrzucana z wysokości. To z pewnością było zainspirowane jego różnymi, szalonymi pomysłami, jak choćby napisanym na zamówienie władz Amsterdamu "Kwartetem smyczkowym helikopterowym", na cztery helikoptery i czterech pilotów.

- Zatem pełna multimedialność podawania utworu. Czy to odrobinę nie jest już swego rodzaju filozofia nowych czasów sterowanych technizacją?

- U Stockhausena technika podporządkowana jest jednak sztuce. Ale też znowu wracamy do problemu widza i pojedynczego muzyka w sali koncertowej. Człowiek przychodzący na koncert, otoczony jest na co dzień komputerami, dźwiękiem, ruchem, kolorami i nagle wchodzi do filharmonii takiej trochę z XIX wieku. A Stockhausen proponuje mu coś na miarę tego, co pojawia się w innych dziedzinach sztuki i to tej już XXI wieku.

- Dużo mówisz o samym Stockhausenie, powiedz, jak wyglądają same zajęcia?

- Nie wszyscy muszą, ale ja tak chcę, zaczynam dzień od 6.30 zajęciami jogi, prowadzonymi przez syna Stockhausena, Marcusa, świetnego zresztą trębacza, później są otwarte próby, podczas których można porozmawiać z mistrzem, dalej są wykłady z kompozycji prowadzone przez Stockhausena, a wieczorem koncerty. Wówczas mają miejsce prawykonania światowe nowych rzeczy, które napisał, albo wykonania utworów z poprzednich lat.

- Mówiliśmy, że w tym roku towarzyszyło ci jeszcze dwóch Polaków, do tej pory byłeś zawsze sam, zajęcia się kończą, co z wolnym czasem?

- Z klarnecistą, widziałem się tylko raz, a drugi to dziennikarz, więc i jego interesowało co innego. Nie narzekam na samotność. Lubię czasem pobyć sam ze sobą. Można się wyciszyć, a poza tym podczas kursu zrobiłem kilka szkiców do rzeczy, nad którymi teraz pracuję...

-...a właśnie, ostatnio jesteś bardzo zapracowany. Zdaje się, że do końca roku kalendarz masz zapełniony, czekają cię cztery premiery?

- Tak, to prawda. W październiku premiera "Kariery Artura Ui" Brechta w Teatrze Miejskim w Gdyni, także w październiku na pokładzie "Daru Pomorza" będzie miał premierę monodram według "Cesarza'' Ryszarda Kapuścińskiego, zaś w Katowicach moja muzyka wypełni "Podróże Guliwera". Pod koniec roku w Bydgoszczy czeka mnie realizacja "Pinokia". I bardzo chciałbym, by w połowie przyszłego roku, w Bydgoszczy odbyło się prawykonanie tego, nad czym teraz pracuję. To "duża rzecz" z orkiestrą, chórem i solistami.

- Czy dopuszczasz takie myśli, że i ty będziesz kiedyś dzielić się swoją wiedzą z innymi?

- Nie wydaje mi się, jeśli chodzi o twórczość, żeby móc nauczyć... nie, na razie sobie tego nie wyobrażam. Przede mną jeszcze dużo pracy. Wiem, że muszę jeszcze wiele dotknąć, doświadczyć.

Rozmawiała: Katarzyna Rodziewicz

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber