Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Po bezdrożach Kenii - parada słoni na Safari
Ilustrowany Kurier Polski, 25-27..02.1994r.


Kenia przywitała nas ciężkim, gęstym od wilgoci i woni przeładowanych na sąsiednich statkach towarów powietrzem, o temperaturze bliskiej 40 st. C i czterocentymetrowymi karaluchami na nabrzeżu. Wyjątkiem w egzotycznej scenerii był rząd utrzymywanych w idealnym stanie taksówek, identycznych jak te, które można spotkać na każdej ulicy Londynu. Ze względu na to, że okolice portowe w tej dawnej kolonii brytyjskiej nie stanowią najbezpieczniejszego terenu do wieczornych spacerów dla białego Europejczyka, plany turystyczne odłożyłem na dzień następny. Ponieważ w czasie rejsu z Safagi Neptun oszczędził nam specjalnych atrakcji (nie licząc miarowego odbijania się od ściany przez trzy doby na mojej koi), zatem statek nie wykorzystał jednego dnia, który mieliśmy w rezerwie co oznaczało, że można na cały dzień "urwać" się w głąb lądu. Kilimandżaro było co prawda poza naszym zasięgiem, ale wraz z kilkorgiem przyjaciół skorzystałem z oferty właściciela małego mikrobusu z podnoszonym dachem i wczesnym rankiem wyruszylismy w kierunku TSAVO (Kenijskiego Parku Narodowego) - na safari. Zaopatrzeni w wodę i żywność ze statku (z obawy przed amebą) po szczepieniach przeciwko cholerze i żółtej febrze oraz serii środków antymalarycznych dość szybko przebyliśmy blisko trzystukilometrowy dystans i wjechaliśmy na teren Parku. Czerwona gleba porośnięta rzadką roślinnością mocno dała się nam we znaki farbując całą odzież, dostając się do ust, nosa, we włosy. Samochód nie miał klimatyzacji, więc jedynym ratunkiem przed upałem był pęd powietrza wpadającego przez podniesiony dach.

Minęło trochę czasu, zanim dało się zauważyć pierwsze zwierzęta. Było to stado antylop, z natury bardzo płochliwych, więc nie zbliżały się zbytnio. Podobnie było z napotkanymi dalej strusiami i bawołami. Żyrafy pokazały nam tylko swe małe główki na długich szyjach, oddalające się w pośpiechu. Dużo więcej cierpliwości wykazały zebry, pozwalając obejrzeć się zupełnie z bliska, natomiast kopce termitów mogliśmy oglądać do woli.

Najwięcej ochoty do kontaktów z ludźmi przejawiał całkiem pokaźnych rozmiarów pawian, toteż samochód zatrzymał się na chwilę, ale niestety w momencie, gdy ktoś rzucił jabłko, kierowca ruszył gwałtownie, tłumacząc że za chwilę mielibyśmy oblężony samochód, wybite szyby i stado pawianów domagających się pożywienia.

Krótko potem przybyliśmy do znajdującego się w samym sercu Parku hotelu, pobudowanego pięknie i z rozmachem, ale całkowicie opanowanego przez jaszczurki. Z lekkiego lunch-bufetu wybrałem tylko te potrawy, które poddane zostały obróbce termicznej, bo o amebę w tym rejonie nietrudno.

W drodze powrotnej długie narzekania, że nie widzieliśmy lwów w końcu poskutkowały. Nasz kierowca, naruszając zasady obowiązujące w Parku, zjechał z drogi i rozpoczeliśmy poszukiwania. Gdy w pewnym oddaleniu ujrzeliśmy dwie wypoczywające lwice, nasz przewodnik uprzedził, że podjedzie bliżej najwyżej na dwie, trzy sekundy i szybko odjedzie. Był wyraźnie zdenerwowany. Również my zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że konstrukcja naszego dachu jest uszkodzona- podniesiony nie dawał możliwości szybkiego opuszczenia. Podświadomie zniżyliśmy głosy. Kilka szybkich zdjęć i po chwili oddaliliśmy się na bezpieczną odległość.

Po przekroczeniu granicy Parku i wyjechaniu na szosę, czekała nas jednak jeszcze jedna niespodzianka. Oto rodzina słoni przemaszerowała majestatycznie w poprzek naszej drogi, na kilka minut blokując ruch w obu kierunkach.

Reszta podróży upłynęła już spokojnie, jeśli nie liczyć nieodpartego wrażenia, że naprzeciw naszego pędzącego lewą stroną szosy pojazdu (w Kenii obowiązuje ruch lewostronny) za chwilę pojawi się jakiś "normalnie" jadący samochód
i rozniesie nas w pył.

Z ulgą powitałem pokład statku. Na drugi dzień mieliśmy zabrać nowych pasażerów i udać się do Zanzibaru w Tanzanii, niegdyś głównego punktu handlu i wysyłki niewolników z Afryki Wschodniej, a później dalej, na Komory i Madagaskar.

Piotr Salaber

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber