Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Wolę tradycyjnie...
Kraków, 19.05.2011r.

Kraków, 19.05.2011r.
Internet wyzwolił kulturę z ograniczeń czasu i przestrzeni, teraz każdy może posłuchać dawno zapomnianych piosenek, czy nowego hitu – bez wychodzenia z domu i wydawania pieniędzy. O tym w jaki sposób słuchać muzyki, jak nowe technologie ułatwiają pracę artystów, a na ile im "szkodzą" rozmawiałam z dr Piotrem Salaberem - znanym kompozytorem, pianistą, dyrygentem, autorem muzyki do wielu spektakli teatralnych, programów telewizyjnych, a także filmów.

Dagmara Sojka: Na początku może takie trochę banalne pytanie: czy słucha pan muzyki lub może, jak często słucha pan muzyki?

Piotr Salaber: Przez chwilkę pomyślałem, czy na pewno jestem wdzięcznym obiektem tego typu rozmowy. Kilka razy zdarzyło mi się, że ktoś z dziennikarzy zapytał: a czego pan słucha po powrocie do domu? Wtedy odpowiadam, że wszystko wyłączam. Jeśli pracuje się kilkanaście godzin z dźwiękiem, czy to w studio nagraniowym, czy w teatrze podczas próby, czy z orkiestrą, dla higieny psychicznej jest wręcz konieczne, by znaleźć się w ciszy. Mam oczywiście momenty, w których włączam muzykę. To czego słucham bardzo zależy od okoliczności. Dla przyjemności słucham baroku i to nie tylko niemieckiego, nie tylko Bacha, którego uważam za absolutnego geniusza, też angielskiego baroku np. Henry’ego Purcella, troszkę jazzu. W samochodzie, podczas podróży, słucham rzeczy, których normalnie nie słucham, takich, które mnie energetyzują. Bardzo często jest to stacja radiowa, któraś z tych, można powiedzieć, szerokopasmowych, czyli RMF albo Radio ZET, Trójka bardzo często. W samochodzie troszkę inne rzeczy niż na co dzień, troszkę żeby nie usnąć, gdyż sporą część życia spędzam w podróży.

Zapewne korzysta pan z udogodnień technologicznych (typu odtwarzacze mp3, laptopy). W jaki sposób najczęściej słucha pan muzyki? Z płyt kompaktowych, poprzez pliki mp3, a może on-line w Internecie?

On-line chyba najrzadziej. Dla mnie słuchanie muzyki jest czymś wyjątkowym, choć komputer jest niezbędnym narzędziem mojej pracy - partytury piszę w programie do pisania nut, obróbka materiału, który nagrywam w studio, również odbywa się przy pomocy komputera (co prawda ja tego nie robię, tylko realizator dźwięku). Pomimo tego, staram się słuchać z płyt kompaktowych, na dobrych kolumnach, a nie przy pomocy komputera. Jeżeli już używam komputera do słuchania muzyki, to raczej ma to związek z sprawami zawodowymi – wysyłam próbki reżyserom, z którymi pracuje, przesłuchuje rzeczy, które należy wybrać do jakiś kompilacji, czy do spektaklu. Jestem w stanie to wszystko robić w laptopie, czy właśnie posługując się plikami mp3. Natomiast, jeżeli to ma być „moje” słuchanie muzyki to jednak tradycyjnie.

Czyli.. nie preferuje pan ściągania plików mp3 i posiada własną bibliotekę multimedialną w postaci płyt kompaktowych?

Tak, głównie płyty kompaktowe. Moja praca na dwóch uczelniach powoduje, że mam dostęp do zbiorów zarówno filmoznawstwa na UJ, jak i zbiorów Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, także tutaj dosyć tradycyjnie, a jeśli już to staram się nie z komputera. Sprawiłem sobie dość dobre słuchawki, ale mimo wszystko używam ich do pracy.

A film - w zaciszu domowym, czy w kinie?

Bardzo lubię kino. Myślę, że ma swoją magię. Ograniczenia czasowe powodują, że zdarza mi się oglądać filmy z płyt, ale wtedy staram się, by było to na ekranie telewizora, a nie laptopa. Chociaż przy moim trybie życia, zdarza się, że w pokoju hotelowym człowiek „wrzuci” płytę i ogląda w laptopie, ale wtedy dźwięk nie jest taki, jaki mógłby być. W tej chwili, we współczesnym kinie, możliwości realizacji dźwięku są takie, że jest to ogromną przyjemnością usłyszeć dźwięk z jego przestrzenią, wielokierunkowością. Także rzeczywiście też tradycyjnie. (śmiech)

Nie uważa pan, że ceny płyt w Polsce, porównując do innych krajów UE, są trochę za drogie dla przeciętnego odbiorcy? Za tę samą płytę w Polsce zapłacimy 70 złotych, a w innym kraju UE będzie to kwota rzędu kilku euro.

Tak, zdecydowanie tak, dlatego też moje wyprawy za ocean to właśnie buszowanie w amerykańskich, czy kanadyjskich sklepach z płytami, czasem kilkakrotnie tańszymi niż w Polsce.

Pan wybiera tradycyjny sposób kupowania płyt, jednak gdyby spojrzeć od strony odbiorcy.. czy kupowanie płyt w czasach, gdy muzyka i filmy są ogólnodostępne w Internecie, nie jest drobną stratą pieniędzy?

Znów złapałem się na tym, że jednak wolę tradycyjnie (śmiech). Po prostu lubię mieć ten przedmiot. To jest tak jak z książką - nie wypożyczam książek. Nawet jak pożyczę od kogoś książkę, jeśli mi się spodoba, to chce ją kupić, chce ją mieć po prostu na półce - tak samo jest z płytami. Współczesne kompakty są też wydawane w kartonowych okładkach, mają one swoją fakturę i często są takim przedmiotem, który człowiek chce wziąć do ręki.

Z moich spostrzeżeń wynika, że płyty są dostępne dla tych, którzy zarabiają, a zarabiają głównie Ci, którzy są związani z przemysłem medialnym - producenci, muzycy, aktorzy itd. Czy nie jest tak, że płyty kupują właśnie Ci, którzy je tworzą? Czy kultura nie może być dostępna dla przeciętnie zarabiającego człowieka?

Myślę, że to może być troszkę mylące. W naszym środowisku krąży taki dowcip: spotyka jeden muzyk drugiego i mówi: „słuchaj kupiłem twoją płytę”, na co tamten odpowiada: „a to ty!”. Druga wersja jest taka: „wiesz, nagrałem płytę”, na co drugi: „i co sprzedałeś coś?”, „- no.. tak, mieszkanie, samochód”. Mam wrażenie, że to nie jest tak do końca, jak pani mówi, głównie, jeśli chodzi o aktorów, choć z muzykami jest podobnie. Myślę, że cały czas ta sfera działalności kulturalnej w Polsce jest na tyle wąskim marginesem w hierarchii potrzeb, że te zawody wciąż są niedowartościowane. Oczywiście, jest sporo wyjątków i jest wiele osób, które bardzo dobrze radzą sobie od strony ekonomicznej, ale jest też bardzo dużo wybitnych osób, czy to aktorów, czy muzyków, którzy z dużym trudem wiążą „koniec z końcem”. Więc, to nie jest tak do końca, ale z całą pewnością jest to pewien rynek.

A nie jest tak, że muzyk kupuje płytę innego muzyka, zamiast ją ściągnąć, choćby z samego szacunku dla muzyka - kolegi?

Tak, jak najbardziej tak jest.

Na swojej stronie udostępnia pan utwory do przesłuchania w postaci plików mp3, z możliwością ich ściągnięcia. Nie chciałby pan, by pańska muzyka była sprzedawana jedynie w tradycyjnych sklepach, a każdy utwór legalnie sprzedawany i nieprzerabiany?
W moim przypadku to jest troszkę tak, że właściwe wszystko, co piszę, jest natychmiast wykorzystywane, czy to w teatrze, w radio, w telewizji, czy w kinie. W związku z tym myślę, że gdybym tylko pisał muzykę, która miałaby ukazywać się na płytach, to bardzo chciałbym, by było właśnie tak. Ponieważ te utwory są w obiegu cały czas, w wielu miejscach, wydaje mi się że te próbki, które można znaleźć na mojej stronie, pozwalają zorientować się w tym co robię, a jednocześnie nie odbierają mi potencjalnych odbiorców. To i tak jest ktoś, kto przyjdzie do kina lub do teatru. Nie mam takiego wrażenia, że w jakiś sposób, by mnie to ograniczało, czy coś mi odbierało.

Czy poprzez promocję w sieci pana muzyka stała się bardziej znana, słuchana?

Trudno powiedzieć, ja troszkę traktuje te rzeczy, które są zamieszczone u mnie na stronie, również w sposób czysto zawodowy. Od lat mam grono osób, z którymi pracuje - reżyserów, wykonawców, czy muzyków tego co pisze, chociaż to grono cały czas powiększa się i zmienia trochę. W związku z tym jest to dla mnie bardzo wygodne, że pracując na drugim końcu świata, zanim tam dolecę, mogę zaproponować do posłuchania to, co tworzę. To daje też punkt wyjścia do pracy z nowym reżyserem, do wymiany poglądów. Przede wszystkim nie muszę wysyłać i robić tego za każdym razem do początku. Czy przez promocję na stronie internetowej, to co piszę stało się bardziej popularne? Nie wiem, ale nie jest w kręgu moich zainteresowań, aby w ten sposób docierać do widzów.

Większość słuchaczy chciałaby słuchać za darmo, wszędzie, bez ograniczeń i mieć dostęp do wszystkiego, co kiedykolwiek zostało nagrane, by był możliwy remiks tych utworów (raczej bez zgody ich twórcy). Co pan, jako muzyk, kompozytor, twórca sądzi o tym „pomyśle”?

Jest nie do przyjęcia. Ideą udostępniania utworów na mojej stronie było to, by można było tego posłuchać, a nie ściągnąć. O ile uważam, że w takiej postaci wiele rzeczy powinno być dostępnych, o tyle możliwość czegoś takiego jak remiks, czyli ingerencji w utwór, wymaga absolutnie zgody autora. Jest to wkroczenie na pole pewnej wartości intelektualnej, pewnych pomysłów i idei, które zdecydowanie mają przypisane nazwisko autora. Zresztą, z obowiązującym prawem autorskim, ewentualna obróbka, nawet kwestia opracowania danego utworu, wymaga zgody jego autora. Parę tygodni temu miałem premierę spektaklu opartego na piosenkach J. Wasowskiego i J. Przybory, każda realizacja wiąże się ze zgodą Pani Marii Wasowskiej, jesli to tylko było możliwe, spotykaliśmy się i opowiadałem, w jaki sposób te utwory mają być zrobione. Jednak to jest moje podejście, wiele osób może oczekiwać, że jeśli jest to dostępne, to można z tego korzystać.

Co do remiksu.. pewien artysta, Ophir Kutiel (tzw. Kutiman), zmiksował amatorskie filmiki znajdujące się na YouTube, moim zdaniem bardzo dobrze, nie posiadając zgody twórców na remiks tych utworów, jednak po opublikowaniu albumu nikt nie żądał profitów, jak odniesie się pan do tej kwestii?

To jest złożona kwestia. Z remiksami czasem tak bywa, że coś, co było mniej znane, z racji opracowania, staje się bardziej popularne. W tego typu pracy jest możliwość skondensowania pewnych pomysłów, użycia kilku, kilkunastu różnych autorów jednocześnie. Ostateczny produkt może być bardziej atrakcyjny dla przeciętnego widza. Tu docieramy do jeszcze jednej kwestii: czy my, jako twórcy, powinniśmy iść na taki kompromis, aby dotrzeć do masowego widza, czy raczej nie.

Wiele przejawów twórczości nigdy nie ujrzałoby światła dziennego, gdyby nie obecność, promocja i ogólnodostępność w Internecie. Umożliwia on rozwój niszowych artystów, „wyławia” nowe talenty. Czy kultura nie staje się poprzez to amatorska, mniej profesjonalna, a granica pomiędzy twórcą, a odbiorcą zaciera się?

Dzisiaj, bardzo często, odbiorcy kultury szeroko pojętej potrzebny jest element utożsamiania się. Nie obserwujemy już tego co dawniej. Kiedyś wirtuozeria na danym instrumencie była godna podziwu i spotykała się z ogromnym szacunkiem i uznaniem, w tej chwili dużo częściej przeciętny odbiorca jest w stanie zaakceptować coś, co jest bliższe. Usiąść przed telewizorem, kolokwialnie mówiąc, i powiedzieć: właściwie tak, to ja też bym umiał zrobić. I to z całą pewnością jest równanie w dół, niestety głównie dotyczy telewizji. Współtworząc przez lata programy telewizyjne, w pewnym momencie miałem wrażenie, że konieczność utrzymania się w słupkach oglądalności wymagałaby, ze strony twórców programu, takich kompromisów, na które nikt z nas nie chciałby już iść. W związku z tym w momencie, w którym nie można w takim przekaźniku, jakim jest telewizja, zrobić programu o określonym poziomie, bo będzie miał za małą oglądalność, by być w stanie się utrzymać - lepiej jest go w ogóle nie robić. Zgadzam się, że zatarcie tych granic, w którymś momencie prawdopodobnie następuje. Myślę, że podział na kulturę wysoka i kulturę popularna jest coraz bardziej problematyczny, a to nie jest dobre.

Należy pan do stowarzyszenia autorów ZAiKS, co było powodem zapisania się do tej organizacji?

ZAiKS to na pewno najsilniejsza organizacja, która jest w stanie reprezentować twórcę. Mam wśród przyjaciół autorów sztuk, tłumaczy, którzy mogą być reprezentowani przez małą agencje, która dopilnuje ich utworów. W sytuacji, w której ja mam utwory w telewizji, w rożnych teatrach (nie tylko w Polsce), ZAiKS jest jedyna instytucją, która jest w stanie rzeczywiście wyegzekwować te tantiemy w moim imieniu. To jest jakby jedna sprawa, a druga, że jest nas około 2000 osób w Polsce, z jednej strony to dosyć dużo, z drugiej mamy pewne poczucie wspólnoty. To nie jest bez znaczenia w sytuacji, w której człowiek większość swojej pracy wykonuje zupełnie sam, zamknięty w czterech ścianach. Ta kwestia przynależności do pewnej grupy jest potrzebna. Co było motywacją? Oczywiście, względy ekonomiczne także. Nie przypuszczałem, że w którymś momencie będzie to dla mnie ważne. Jednocześnie w kilkunastu teatrach są grane spektakle z moja muzyka, może każdy z osobna dużo nie wnosi, ale jest to znacząca część mojej pracy.

Wspomniał pan wcześniej, że rozpowszechnianie utworów artysty bez jego zgody jest karalne, a.. gdyby tak ktoś rozpowszechniał pana utwory bez pańskiej zgody, również je miksował?

Dwukrotnie zwrócono się do mnie z prośbą o zrobienie remiksu, to było w przypadku muzyki filmowej - zgodziłem się. Na pewien sposób te rzeczy mi się podobały, jednak nigdy nie zostały wykorzystane, ponieważ ostatecznie nie spełniały, dla mnie, takiego kryterium, które pozwoliłoby to upowszechnić, czy zgodzić się na upowszechnianie z moim nazwiskiem. W moim zawodzie też jest tak, że jeśli już człowiek ma tylko nazwisko w którymś momencie zdaje sobie sprawę, że musi mieć wpływ na to z czym jest kojarzony, z jakim gatunkiem muzycznym, z jaką grupą innych wykonawców. Niekoniecznie mnie to interesuje, by coś takiego miało miejsce. Co bym zrobił? Trudno powiedzieć, miałem do czynienia z jedną taką sytuacją, w której ktoś bez mojej zgody wykorzystał mój utwór.

Z rozmowy wnioskuję, że uważa pan, iż piractwo jest „nielegalne, więc złe”. Co w przypadku płyt, które są już niesprzedawane, a jeszcze zastrzeżone prawem autorskim np. nagrania z Jarocina, które w pewien sposób stanowią część polskiej tradycji i kultury, przecież tego typu utwory powinny być upubliczniane i dostępne odbiorcom?

Zgadzam się, one absolutnie powinny być udostępniane, ale nie bez zgody, nie całkowicie za darmo. Granica prawa autorskiego w Polsce została wydłużona do 75 lat po śmierci autora, to oczywiście blokuje niektóre rozwiązania i możliwości korzystania z pewnej części dorobków. Pamiętajmy jednak, że często jest tak, że te utwory to jedyna spuścizna, którą człowiek po sobie zostawia. Często rodziny twórców, w jakiś sposób, ponoszą cenę ich powstawania. W związku z tym, wydaje mi się, że nie jest w porządku zabieranie im tego. Mam na myśli tutaj pewne dysproporcje miedzy gatunkami muzycznymi, jest taka ogólnie znana anegdota, mogę ją chyba przytoczyć. Autorem muzyki do jednego z chyba największych hitów w historii polskiej piosenki pt.„Pierwszy siwy włos” jest Henryk Jabłoński – kompozytor związany z trójmiastem. Zwykł on mawiać, że właśnie dom i wszystko czego dorobił się w życiu ma z tej jednej piosenki, a krawat, który ma na sobie, ma za wszystkie symfonie, które w życiu napisał - i tak to troszkę wygląda. W przypadku Jarocina, nie znam na tyle tego środowiska, ale mogę sobie wyobrazić, że utwory, które tam powstały, lata, w których powstawały i okoliczności, mogły spowodować, że albo tym ludziom jest teraz bardzo ciężko, albo ich dzieciom, w związku z tym ten dorobek powinien być udostępniany. Docieramy znów do problemu cen płyt, proszę sobie zdawać sprawę, że dystrybucja to są koszty rzędu 40 kliku procent wartości płyty.

Pan komponuje również na potrzeby teatru, na pewno korzysta pan z technologicznych nowości, czy one bardzo ułatwiają pracę, w porównaniu do lat poprzednich?

Bardzo! Przyspieszają i umożliwiają rzeczy, które kiedyś były niemożliwe. Pierwsze nagrania robiłem przy użyciu niemieckiego magnetofonu Studer, wielośladowego. Miał on 12 śladów, jednocześnie można było zgrać tylko 12 tracków. Problem z przechowywaniem tych taśm polegał też na tym, że warstwy tych taśm były zbliżone do siebie i zostawione na rok, czy dwa bez przewinięcia. Wtedy one wtórnie się magnetyzowały, w związku z tym mieliśmy przesłuchy na sąsiednich trackach z innych i w którymś momencie to nagranie stawało się zupełnie nie do użytku. Dzisiaj, siedząc obok realizatora dźwięku, który ostatecznie mi zgrywa np. utwór z orkiestrą, jest to czasami 60, 70 tracków jednocześnie. Właśnie tyle śladów używa się i montuje, co wcześniej było w ogóle niemożliwe. Poza tym możliwość stosowania bardzo charakterystycznych, specyficznych efektów nakładanych na pojedyncze ścieżki, a nie na całość. Możliwości głównie montażowe, bo przecież to były czasy, kiedy tego montażu dokonywało się przy pomocy żyletki, czy nożyka i taśmy, i to się sklejało. Przecięcie taśmy było nieodwracalne, więc trzeba było rzeczywiście to skleić świetnie. Nowa technologia pozwala mi też np. na to, że jeśli w danym utworze chcemy wprowadzić pewną modyfikacje, mogę zadzwonić do mojego realizatora i powiedzieć mu co ma usunąć - najczęściej czegoś jest za dużo. Kiedyś musiałbym pojechać do studia i wszystko zrobić jeszcze raz, teraz w ciągu kilku godzin mogę mieć to tutaj, czy na drugim końcu świata. Możliwości przesyłania, edycji, to kosmiczny postęp w stosunku do tego, co było kiedyś, biorąc pod uwagę, że minęło „parę” lat od moich pierwszych nagrań. (śmiech)

Jedną z cech nowych mediów jest konwergencja. Coraz częściej, także w teatrze widać tę cechę np. Teatr Nowy i Krzysztof Warlikowski często używają kamery na scenie, filmują na żywo, przetwarzają ten obraz, który się rozgrywa. Czy teatr powinien iść z „duchem czasu”? Nie sądzi pan, że lepiej byłoby, gdyby pozostał w tradycyjnej formie?

Myślę, że przez swoje przynajmniej dwa i pół tysiąca lat istnienia, teatr jest tak szeroką formułą, że jest miejsce, i na to, i na to. To jest jednym z największych atutów teatru, że jest on tak pojemny. Ja nie mam osobiście potrzeby używania takich nowoczesnych środków w teatrze. W ogóle wydaje mi się, że w sztuce jesteśmy w stanie bardzo dużo zrobić pod warunkiem, że jest to logicznie umotywowane i wynika z czegoś. To jest troszkę tak jak z nagością na scenie albo wulgaryzmami, jeżeli one naprawdę wynikają z akcji, z dramaturgii, to nie rażą, są częścią tego, bo taki nasz świat jest. Ale jeśli to jest zrobione sztucznie, na siłe, by pokazać nowe środki, to niedobrze. Osobiście nie mam takiej potrzeby.

Mogę na koniec wysnuć wniosek, że nowe formy kultury nie wypierają starych, ale znajdują sobie miejsce gdzieś obok? Kto ma czytać książki - będzie czytał książki, kto e-booki - będzie wybierał e-booki.

Jak najbardziej. Ostatnio czytałem felieton Krzysztofa Vargi w Dużym Formacie, właśnie o tym, że cieszy się, że umrze w czasach, w których jeszcze będzie ostatnia książka funkcjonowała, a to co się wydarzy później, to niekoniecznie go interesuje.

I to chyba będzie doskonała puenta naszej rozmowy. Dziękuję bardzo.

Dziękuję również, to była bardzo miła rozmowa.

Dagmara Sojka,
Dziennikarstwo i Komunikacja Społeczna UJ
Praca licencjacka - badania empiryczne.


Dagmara Sojka

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber