Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Indonezja - Surabaya z żarówką na deser
Ilustrowany Kurier Polski, 14-16.01.1994r.


To już czwarty etap naszej wspólnej podróży z PIOTREM SALABEREM po świecie. Przypomnijmy - trzy tygodnie temu wyruszyliśmy w podroż na Seszele i... z uwagi na piękno licznych wysepek trochę się tam zatrzymaliśmy. Mamy nadzieję, że nie był to czas stracony. Żeby jednak nie przedobrzyć - dziś wyruszamy w dalszy drogę. Za chwilę przybijemy do wybrzeży Indonezji, gdzie powita nas tłum gości biorących udział w barwnym przedstawieniu... Ci, którzy już z nami płyną pamiętają, że ten rejs jest jednocześnie wielkim karnawałowym konkursem "Ku-riera". Relacje ukazują się w każdym magazynowym wydaniu naszej gazety, czyli co tydzień, w piątek. W każdym porcie rzucamy cumy, czyli konkursowe pytania. Kto prawidłowo odpowie na wszystkie konkursowe pytania i po zakończeniu zabawy na oryginalnych kuponach przyśle je do redakcji, weźmie udział w losowaniu atrakcyjnych nagród. Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią dzisiaj powtarzamy trzy pierwsze pytania konkursu, by ci wszyscy, którzy się na nasz rejs spóźnili, mogli do wyprawy dołączyć. A warto, bo szykuje się niezłe atrakcje. Na przykład kolacja z żarówek...

Choć Surabaya jest stolicą wschodniej części Jawy i posiada oszałamiającą wręcz nowoczesną zabudowę, przypominającą momentami Singapur (oczywiście w dużo mniejszej skali), to nie zdobycze cywilizacji są magnesem ściągającym tutaj turystów z całego świata. Największą atrakcją naszego pobytu w tym porcie był niewątpliwie show na nadbrzeżu. Tradycją jest, że każdy statek pasażerski zawijający do portu w Indonezji witany jest tańcem i muzyką, ale tym razem miało to być coś wyjątkowego. Rozbrzmiewająca muzyka (gatunek ten nazwany jest GAMELAN) była ostra i agresywna. Podstawowy instrument na Jawie to BONANG (na zdjęciu) - kilkanaście mosiężnych gongów, w które uderza się miękkimi pałeczkami. Kilku takim zestawom towarzyszyły bębny podobne do naszych bongosów, zwane tutaj KENDANG oraz ostro brzmiące piszczałki wykonane w kształcie małych smoków. Muzyka choć dość uboga melodycznie - w warstwie rytmicznej zadziwiała bogactwem pomysłów. Na jej tle byliśmy świadkami najpierw pokazów akrobatycznych wykonywanych przez dzieci, a następnie oglądaliśmy walkę dziewczynki ze smokiem, symbolizującą odwieczny konflikt dobra i zła. Stroje wykonawców mieniły się wszystkimi kolorami.

Przygotowania do punktu kulminacyjnego trwały dość długo - młody chłopak w stroju konia (nieco przypominającym naszego Lajkonika) powoli wprowadzał się w trans, naśladując ruchy tego zwierzęcia i zjadając ogromne ilości trawy. W pewnej chwili pojawił się poskramiacz z kilkumetrowym batem i zaczął okładać go po plecach. Po kilkudziesięciu uderzeniach mężczyźni skrępowali tancerza i podprowadzili go do mistrza ceremonii. Ten podniósł rękę z tacą, na której było kilka żarówek i... zaczął nimi karmić chłopaka, który najpierw przegryzał całą bańkę, a później zjadał pozostałe kawałki. Zaproszeni do "zabawy" turyści podsuwali mu do ust te najostrzej zakończone fragmenty szkła, a on rozgryzał je i połykał sprawiając wrażenie, jakby był zupełnie nieobecny duchem. Kiedy w ustach pokazała się krew, ułożono go na ziemi, przykryto matami w kształcie końskiego korpusu, a u wezgłowia zapalono małą świeczkę. Muzyka zaczęła zamierać - przedstawienie było skończone. Nagrodą była burza oklasków i pieniądze zbierane przez tancerzy.

Kilka minut później główny bohater tego występu dostał konwulsji i wyjąc z bólu został przeniesiony na ciężarówkę, a następnie wywieziony z portu. Dopiero w czasie kolejnych wizyt w porcie Surabaya przekonałem się, że i ta ostatnia scena była częścią starannie wyreżyserowanego spektaklu.

Przy takim okrucieństwie wobec człowieka zadziwiać może względnie łagodny sposób, w jaki traktuje się tutaj byki. Po odbyciu krótkiej podróży zatłoczonym promem na sąsiednią wyspę Madura byliśmy świadkami wyścigów tych zwierząt. Każdy z jeźdźców dosiadał czegoś w rodzaju prymitywnego rydwanu ciągniętego przez dwa byki, przejeżdżając dystans ok. pół kilometra. Każde zwierzę hodowane z myślą o wyścigach karmione jest w specyficzny sposób - oprócz normalnej porcji paszy otrzymuje codziennie 30 jaj i kilka litrów piwa. Kiedy jednak dochodzi do biegu, opiekunowie są bezwzględni - tuż przed startem nacina się skórę byka i posypuje ostrymi przyprawami. Prócz tego podczas biegu jeździec z całych sił szarpie ogon zwierzęcia. Oszalałe z bólu byki pędzą na oślep, nierzadko wpadając w gromadę widzów, raniąc ich dotkliwie. W czasie jednego z biegów zwierzęta rozerwały zaprzęg i wlokły jeźdźca jeszcze daleko poza torem. Zawodów jednak nikt nie przerwał. Dla Amerykanów obserwujących te zdarzenia źródłem prawdziwych emocji były zakłady, które pomiędzy sobą zrobili i przepływające po każdym biegu z rąk do rąk pieniądze.

Piotr Salaber

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber