Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Rytuał śmierci na Celebes - wołanie zza grobu
Ilustrowany Kurier Polski, 04-06.02.1994r.

Samo już przybicie do brzegów Sulawesi, wyspy w Indonezji, znanej w Europie jako Celebes wiązało się z dużymi emocjami. Był to najbardziej wysunięty na wschód i najbliższy wybrzeżom Australii punkt naszej wyprawy a do tego jeszcze historie o ludożercach na sąsiednim Borneo i dziwaczne obyczaje pogrzebowe na wyspie. Statek stanął w Palopo, u południowych brzegów wyspy i jak w większości portów w Indonezji zostaliśmy przywitani rytualnym tańcem na nabrzeżu. Ruchy tancerzy symbolizowały gościnność ale również determinację w obronie własnego terytorium. Zajęcie miejsca w klimatyzowanym autobusie uwolniło nas od straszliwego zapachu składowanych w pobliżu ryb. Opuszczając nabrzeże obserwowaliśmy dziwaczne konstrukcje łódek rybackich pozwalających utrzymać pozycję pionową jednostek również wtedy gdy odpływ zabierał wodę daleko w głąb morza.

Droga wiodła nas w górę i w dół, przecinając pasmo górskie pokryte cudowną tropikalną roślinnością. Niespodzianka czekała nas w restauracji gdzie zatrzymaliśmy się na chwilę. Połowę sali zajmowały stoliki a połowę ... łóżka. Jak się jednak okazało, nie służyły one strudzonym tropikalnym klimatem gościom lecz właścicielom z rodziną w nocy. Dalej krajobraz zmienił się i otaczały nas pola ryżowe z pochylonymi postaciami rolników o głowach okrytych charakterystycznymi stożkowymi kapeluszami oraz plantacje kawy i herbaty. Nasza przewodniczka długo rozwodziła się nad obyczajami pogrzebowymi na wyspie. Mieszkańcy Celebes całe życie poświęcają aby godnie umrzeć. Wierzą oni, że zabicie byka podczas ceremonii pogrzebowej podnosi szansę osiągnięcia upragnionego raju. Zdarza się więc, że na pogrzebie znaczniejszych członków wspólnoty uśmierca się nawet 300 zwierząt. Zwłoki zmarłego wystawia się na widok publiczny a mięso byków rozdziela między wszystkich. Ludzie z Sulawesi wierzą głęboko, że brak odpowiedniej oprawy podczas pogrzebu niweczy ich życie na drugim świecie. Kiedy zdarzy się, że zmarły nie pozostawił wystarczającej ilości pieniędzy aby odprawić rytuał rodzina umieszcza jego zwłoki w centralnym punkcie chaty i za pomocą wstrzyknięć i nacierania konserwuje ciało. Zabiegi te, prowadzone przekazywanymi od wieków metodami zwykle bywają skuteczne ale nawet jeśli procesy gnilne nie zostaną zatrzymane całkowicie, zmarły pozostaje wśród bliskich tak długo aż uda im się zebrać odpowiednią sumę pieniędzy na pogrzeb. Czasem trwa to latami a wysuszona mumia traktowana jest jak żywa istota - mówi się do niej, podsuwa naczynia z żywnością. Praktyki te, choć oficjalnie zabronione przez władze miewają miejsce do dzisiaj. Kiedy warunki finansowe na to pozwalają urządza się pogrzeb. Ceremonia trwa kilka dni, w czasie których uśmierca się choć jednego byka a jego cena wynosi ok. 2 tyś. dolarów, co stanowi mniej więcej roczny zarobek mieszkańca wyspy. Następnie ciało zostaje pochowane w górach. W pionowej wapiennej ścianie drąży się pieczarę aby umieścić w niej drewnianą trumnę w kształcie łodzi. Tutejsi ludzie wierzą bowiem, że ich przodkowie przybyli kiedyś na Celebes zza wielkiej wody w takich właśnie łodziach. Co ciekawe, w podobnych kształtach konstruują dachy swoich domów, co skutecznie chroni je przed zerwaniem, nawet w czasie tajfunów.

Wejście do grobowca zostaje zaślepione a na zewnątrz umieszcza się drewnianą podobiznę zmarłego naturalnej wielkości w charakterystycznej pozie. Lewa ręka na sercu symbolizuje prośbę o modlitwę, prawa, wyciągnięta w proszącym geście - o żywność, bez której zmarły nie zdoła przebyć swej wędrówki do wieczności. Odtąd, co roku ktoś z rodziny, ryzykując życiem będzie spuszczał się na linie z urwiska aby tą jedyną dostępną drogą otworzyć grobowiec i umieścić tam pożywienie i kwiaty.

Tak umiejscowione groty zawierają ciała z ostatnich dwunastu lat, kiedy to zaczęto obawiać się profanacji. Wcześniejsze grobowce pochodzą z XVII wieku i wyglądają nieco inaczej. Powstały one w naturalnych jaskiniach więc obecnie możliwy jest dostęp do ich wnętrz. Widok jest niesamowity bo trumny umieszczane były możliwie wysoko, pod sklepieniem. Te najlepiej zachowane tkwią tam nadal ale część z nich, poddając się upływowi czasu, rozpadła się rozsypując szczątki wokół ku zadowoleniu jaszczurek, które znalazły tam sobie kryjówki. Jerzy, nasz statkowy lekarz, z podziwem komentował stan czaszek z idealnie wręcz zachowanym uzębieniem, bez nawet śladu próchnicy.

Opuszczając pieczarę musieliśmy minąć jeszcze odziane na czarno postacie mruczące ponuro "gula gula ...", co podobno znaczy: "daj mi choć jeden mały pieniążek bo z powodu czarnej magii jestem bez grosza".

Lunch podano w bardzo przyzwoitej jak na tamte warunki restauracji. Jako atrakcja wystąpił zespół dziecięcy w którym każdy wykonawca trzymał w ręku bambusową piszczałkę zdolną do wydania z siebie jednej wysokości dźwięku. Dyrygent pomagał zespołowi odtworzyć ustaloną kolejność "wejść" co dawało w sumie bardzo ciekawy efekt brzmieniowy, zbliżony do organów kościelnych. Dania które podano przypominały kuchnię chińską, jak się późnej okazało nawet za bardzo, bo dopiero po powrocie na pokład dowiedzieliśmy się, że poczęstowano nas również potrawą z psa. Sulawesi chciało pozostać dla nas niesamowite pod każdym względem.

Piotr Salaber

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber